Korbieloof trip
Wszystko zaczęło się od maila Marka o treści: No i co z tym zimowiskiem na Słowacji? Niestety nikt nie wiedział o co chodzi z „tym zimowiskiem na Słowacji”, w wyniku czego wylądowaliśmy w znanym nam już z wakacji Korbielowie.
13.02 na stacji PKP w Michalinie stawili się: Marek, Mikołaj, Kuba, Dorota i Wanda. Na wschodnim dołączyły Basia z Darią w promocji (2 w 1). Jadąc pociągiem poszerzyliśmy naszą wiedzę o relację z filmu Eurotrip (teksty z filmu stały się tematem przewodnim wyjazdu ;). Wieczorem dotarliśmy na miejsce i jeszcze tego samego dnia (po zakwaterowaniu) postanowiliśmy wypróbować przywieziony ze sobą sprzęt (takie długie, płaskie, mało stabilne i wyjątkowo śliskie).
Więcej zdjęć…
Przez pięć następnych dni szusowaliśmy po zboczach Pilska siejąc grozę i postrach wśród narciarzy, od czasu do czasu robiąc przerwę na jedzenie (ach, te niezastąpione VIFONY). Na szlaku spotykały nas dziwne przygody: bliskie spotkania trzeciego stopnia z drzewami, innymi narciarzami, glebą… tak, że już po dwóch dniach nie byliśmy w stanie ruszyć żadną częścią ciała.
Pewnego wyjątkowo pochmurnego i mglistego (widoczność sięgała w porywach 10 metrów!) dnia wstaliśmy wyjątkowo wcześnie i już o 8.00 byliśmy na stoku. Po ośmiu godzinach szaleńczej jazdy zmarznięci i zmoknięci postanowiliśmy zawitać jednak do schroniska i zaspokoić głód talerzami pierogów. Kiedy po posiłku w końcu zapragnęliśmy wrócić do domu (było po 17.00) okazało się, że na dworze zapanowały egipskie ciemności. Baaardzo powoli zaczęliśmy więc zsuwać się (byliśmy tak zmęczeni, że nie mogliśmy normalnie zjechać) po stoku najdłuższą, ale jedyną drogą. Nagle do naszych uszu doszedł niezidentyfikowany dźwięk. Z gęstej, szarej mgły wyłoniły się dwa olbrzymie, żółte ślepia (powiało grozą 🙂 ratraka! Nasłuchawszy się wcześniej historii o drapieżności tego potwora bardzo szybciutko zaczęliśmy uciekać i już po 40 minutach znaleźliśmy się na dole. Sytuacja okazała się nie być tak groźna, na jaką wyglądała na górze, bo ratrak nie gonił nas, tylko pojechał przecierać inną trasę. Tego dnia wróciliśmy wyjątkowo późno i natychmiast grzecznie poszliśmy spać…
Wieczory spędzaliśmy na „kulturalnych” rozmowach i rozwijających grach (głównie karcianych). Przedostatniego dnia mieliśmy już tak dosyć nart, że wybraliśmy się na spacer do chatki w której mieszkaliśmy latem.
Spłoszeni przez niedźwiedzie polarne zamieszkujące tamte regiony 😉 wstaliśmy następnego dnia o 5.00 i już o świcie opuściliśmy to jakże malownicze miejsce jakim jest KORBIELÓW.
Droga powrotna okazała się nie mniej ciekawa: pierwszą część spędziliśmy w „zimnym przedziale”, chociaż pani konduktor namawiała nas do opuszczenia go. Za śniadanie posłużyły nam bułki sprzed paru dni i jeszcze starsze parówki kupione w jedynym czynnym monopolowym w Żywcu. Wszystko to razem z butlą FABER COLI (najobrzydliwszej i najtańszej podróby coca coli jaką kiedykolwiek widzieliśmy) stanowiło iście wybuchową mieszankę. Wreszcie ok. 15.30 po dwóch przesiadkach dotarliśmy do domów.
Podsumowując: trzeba przyznać, że główne cele tego wyjazdu zostały spełnione w 100%! Drużyna się zintegrowała i zrelaksowała a przede wszystkim – teraz już wszyscy jeździmy na nartach! Musimy też dodać, że nie był to jedyny wyjazd V (jeszcze próbnej) JDW. W zeszłe wakacje byliśmy również w Korbielowie, wylądowaliśmy też w Zamościu i Radomiu. W planach mamy także udział w rajdzie ekstremalnym no i oczywiście dłuuuuuugą wędrówkę w wakacje!
Wandal & Dorcia